Wrocław, 30 czerwca 2012, g.
17.00, kawiarnia Wydawnictwo
W upalne sobotnie popołudnie
ostatniego dnia czerwca wrocławscy fantaści mieli okazję po raz kolejny spotkać
się i podyskutować w ramach Wrocławskich Spotkań z Fantastyką. Tym razem
obiektem naszych narzekań (jakoś tak się dziwnie składa, że od trzech Spotkań
czytane książki raczej się uczestnikom nie podobają niż podobają) była Droga Cormaca McCarthy’ego. Zanim jednak
przeszliśmy do pastwienia się nad książką, w ramach ustalania kwestii
formalnych podjęta została decyzja o przesunięciu planowanej na wrzesień
antologii lovecraftowskiej na spotkanie październikowe – w zamian postanowiliśmy
wrześniowy VII WSF poświęcić niedawno
zmarłemu Rayowi Bradbury’emu, a dokładniej powieści Fahrenheit 451’. Po krótkim zreferowaniu „kwestii okołopolconowych”
przeszliśmy do meritum.
Kilkunastu uczestników (w tym forumowicze
z ZB, DOF, SFFiH i forum Bastionu SW, redaktorzy Fantasty i Esensji, blogerzy i
jeden pisarz w osobie Andrzeja Ziemiańskiego) postanowili się odrobinę na
McCarthy’m powyżywać. Nie pomogły mu zatem ani to, że świetnie się go czyta, ani
to, że jego powieść znakomicie gra na emocjach, ani nawet Nagroda Pulitzera z
rekomendacją Oprah Winfrey razem wzięte. Drogę
potraktowaliśmy brutalnie, choć chyba uczciwie, podkreślając „amerykańskość”
tej powieści. Trzeba jednak przyznać, że jak na książkę, która się uczestnikom
(no dobra, większości) aż tak nie podobała, znaleźliśmy całkiem sporo wątków
nad którymi dyskusja toczyła się w najlepsze przez długie minuty: kwestie ojca
jako hamulca dla dziecka, kontrowersyjna postać zony, niekonsekwencje w
szczegółowości, wątpliwa symbolika i inne tego typu niuanse wałkowaliśmy przez
ponad dwie godziny, po których nastąpiła poprzedzona krótką przerwą zmiana
tematu.
Kolejną godzinę poświęciliśmy natomiast
konwencji postapokaliptycznej – jej fenomenowi i popularności we współczesnej
kulturze. Po wnikliwych uwagach praktykującego wspomnianą konwencję Andrzeja
Ziemiańskiego, podkreślającego użyteczność tejże jako swoistego skalpela lub
lupy pozwalającej skupić się autorowi na tym na czym chce, a nie na tym, na
czym by wypadało, dokonawszy subtelnego
rozróżnienia na „post-apo” i „pop-apo” stwierdziliśmy, że chodzi tu po prostu o
nowy rodzaj westernu i nieodłączną ciągotę tak literatów, jak i czytelników do
motywu eksploracji.
Po kolejnej przerwie nastąpiła
kulminacyjna cześć spotkania mająca w założeniu podjąć kwestię różnic i
wzajemnych wpływów fantastyki i literackiego mainstreamu. Rozgrzani
dotychczasową debatą i zawartością sporej ilości pustych już butelek wpadliśmy
w wir dyskusji tak gorącej, że nie przetrwały jej żadne moje notatki, a i
pamięć miała lepsze rzeczy do roboty, niż rejestrować przebieg spotkania celem późniejszej
rekonstrukcji. Innymi słowy – było zabawnie, a kogo nie było niech przyjdzie
następnym razem!
Maciej Rybicki
PS. Na dowód, że VI WSF był udany,
a dyskusja „na poziomie” przedstawiam kilka „ciekawszych” wypowiedzi:
-„On był genetycznie słaby, ale
dobrze wychowany”
-„Wojna atomowa to jest coś tak
pozytywnie oczyszczającego”
-„Zostawmy humanizm, humanitaryzm
i inne patologie…”
PS2. Kolejne Spotkanie 29 września – Zapraszamy!
a co teraz czytac?
OdpowiedzUsuńAnonimie, odpowiedź ukryta jest w pierwszym akapicie, 451 stopni Fahrenheita, autorstwa oczywiście Roya Bradbury'ego.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń